Skylar
Stałam
przy drzwiach pustej sypialni dziewczyn z sierocińca i słuchałam
przyciszonej wymiany zdań pomiędzy panią Ennavessitte a jakimiś
ludźmi, uciszając jednocześnie moją sokolicę Alex. Sala była pusta i przeraźliwie cicha.
-
... ale... Czy na pewno chcecie przygarnąć właśnie Skylar Long? -
pytała zmartwiona właścicielka domu sierot. Moje oczy powiększyły
się ze zdumienia. Oni... To małżeństwo... Chce mnie przygarnąć?
Taki obrót sytuacji był zgoła przeze mnie nieoczekiwany. Nowy dom,
ludzie, których zupełnie nie znałam... Szczerze nie byłam tym
zachwycona.
-
Pani Ennavessitte, jesteśmy tego pewni. Odbyliśmy z mężem na ten
temat długą rozmowę, po czym stwierdziliśmy, że tak będzie dla
niej najlepiej. Skylar musi w końcu poznać swoje moce, swoje
nieograniczone możliwości - powiedziała spokojnie kobieta.
Mogłabym się założyć, że usłyszałam cichy szloch pani
Ennavessitte.
- W
takim razie - zaczęła przytłumionym głosem. - Chodźcie się z
nią zapoznać.
Miałam
około sekundę zanim do pokoju wejdą owi małżonkowie. Na
szczęście umiałam bardzo szybko biegać. Znalazłam się przy
oknie na końcu kilkunastometrowego pokoju w tym samym momencie,
kiedy drzwi otworzyły się skrzypiąc. Odwróciłam wzrok od szyby i
spojrzałam smutno na parę. Mężczyzna był wysokim brunetem w
szarym, spranym garniturze, a kobieta średniego wzrostu blondynką o
migdałowych tęczówkach i rumianych policzkach.
-
Skylar, proszę, poznaj państwa Mayersów - oznajmiła smętnie pani
Ennavessitte. Rozumiałam jej uczucia. Staruszka była do mnie bardzo
przywiązana, tak jak ja do niej. Kobieta pomachała do mnie
nieśmiało ręką, na co zareagowałam smętnym wzrokiem skierowanym
na nią.
-
Witaj, Skylar. Jestem Sophia Mayers, a to mój mąż, Ted.
-
Miło nam cię poznać, Skylar - dodał z uśmiechem, który jednak
natychmiast zbladł, ponieważ pan Mayers najwyraźniej dostrzegł
mój wyraz twarzy wyrażający cierpienie.
-
Wiem wszystko - odrzekłam z trudem hamując potok łez napływających
mi do oczu. Pani Mayers pobladła gwałtownie. - Jeśli chcecie mnie
przygarnąć, to chociaż powiedzcie to wprost. Mam się pakować? -
wypaliłam. Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę.
-
Skylar, tak, tak - szeptała ze łzami w oczach pani Ennavessitte.
Wyjęłam spod ramy łóżka czarną, sportową torbę, po czym
zdjęłam z maleńkiej szafki nocnej pierwszą ramkę na zdjęcia.
Państwo Mayersowie zgodnie wymienili pełne żalu spojrzenia, i z
cichym westchnięciem wyszli z sali. Zostałam tylko ja i
właścicielka sierocińca. Starsza kobieta patrzyła na mnie ze
współczuciem.
-
Skylar, ja... - zawahała się. Rzuciłam jej przepełnione smutkiem
spojrzenie, ale po chwili po prostu wróciłam do pakowania rzeczy. -
Tak po prostu... musiało być, nie mogłam cię wiecznie chronić...
Urwała.
Zaryzykowałam spojrzenie na staruszkę.
-
Jak to... chronić? - spytałam podejrzliwie. Machnęła ręką
lekceważąco, mimo to czułam, że jest zaniepokojona. Nie
nalegałam. Założyłam pasek torby na ramię i nie oglądając się
za siebie wyszłam z pokoju.
Stałam
w drzwiach mojego pokoju i nie mogłam ruszyć się ani na krok. Nie
wiedziałam, co o tym sądzić. Podłoga wyłożona jasnymi,
brzozowymi deskami, a ściany wymalowane były w różowawo-żółty
zachód słońca nad górami, podobnie jak pościel wielkiego łóżka
z baldachimem stojącego w prawym kącie pomieszczenia. Przy ogromnym
oknie z widokiem na szczyty górskie stało duże, jasne biurko.
Słońce rzucało długie cienie na podłogę. Inni ludzie najpewniej
zaczęliby skakać jak wariaci po całym domu, ale ja tylko podeszłam
do szafy i zaczęłam się rozpakowywać. Wyjmowałam ostrożnie
wszystkie rzeczy z mojej sportowej torby. Rozejrzałam się po
pokoju. Na środku pomieszczenia z posadzki wyłoniła się perłowa
poświata. I wtedy do pokoju wpadli Mayersowie. Jakaś siła
wciągnęła mnie do światła. Później widziałam tylko ciemność.
Jest lato. Czarnowłosa dziewczynka siedzi sama na pniu drzewa, majtając nogami. Patrzy smutnym wzrokiem na bawiące się w ganianego dzieci. Podlatuje do niej sokół i siada jej na ramieniu. Dziewczynka uśmiecha się lekko, drapiąc ptaka pod dziobem.
- Cześć - mówi pięciolatka do zwierzęcia. Sokół wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia. - Jestem Skylar. A ty?
Ptak przechyla główkę i przygląda się czarnowłosej. Doskakuje do pnia drzewa i ryje w korze drzewa jakieś znaki. Po chwili odsuwa się od dzieła i daje na nie spojrzeć dziewczynce. Przeczytanie wyrazu nabazgranego przez sokolicę nie sprawia małej najmniejszego problemu.
- Jesteś Alex, tak? - pyta. Zwierzę wydaje z siebie okrzyk radości i wzbija się w powietrze. Kiedy ptak wraca, dziewczynka drapie go pod dziobem. Sokół człapie do kawałka kory i ryje w nim imię dziewczynki, po czym otacza obydwa wyrazy sercem. Znaki lśnią złotem. Mała uśmiecha się promiennie. - Będziesz moją przyjaciółką? - Zwierzę krzyczy radośnie i trąca czarnowłosą dziobem.
- Skylar! Skylar, choć! - woła starsza siostra dziewczynki. Mała zeskakuje z gałęzi, ale ptak nie oddala się ani chwilę od niej. Razem oddalają się od starego pnia, nie zważając na błyszczące wszystkimi kolorami tęczy ich imiona.